Cóż, pewna zmiana w moim życiu nie wyszła na dobre. Miało być lepiej a jest odwrotnie i to w dużym stopniu. Może przyczyną jest to naciskanie, może moja przeszłość, może moja mocno porozrywana psychika. Może (napewno) mój charakter. Nie wiem. Właściwie to ja już siebie nie rozumiem. Nie rozumiem istnienia, tych wszystkich problemów, które i tak będę miała gorsze, a już te dzisiejsze wydają mi się nie do rozwiązania, nie do przejścia. Niby już wszystkie sprawy pozamykałam, niby definitywnie, ale zawsze zostaje te "niby". Te problemy, uwikłane jak pajęcza sieć, nigdy nie da wziąć pełnego oddechu bez powiedzenia "ale". A nawet kiedy założą na siebie czapkę-niewidkę, to po jakimś czasie znowu dadzą o sobie znać z większą siłą, która paraliżuje umysł.
Przede wszystkim muszę przestać rozmawiać z kimś o moich problemach, przestać innych dołować. Żyć ot tak z poniedziałku na wtorek, z 13 na 14...
Czasem muszę dostać kopa na rozpęd, żeby zrozumieć, że bardzo często jestem zbyt blisko kogoś, tak blisko, że zabieram mu jakąś część własnej osoby. I mi to było potrzebne. Boli, bo boleć musi, tak jak każda zmiana. Ale szczerze mówiąc, nie myślałam, że aż tak. Wszystko jest do przeżycia. Może..
Od niechcenia weszłam na twój blog. Przeczytałam parę wpisów i nie mogę uwierzyć że jesteśmy do siebie tak podobne... Zamiast zwyczajnie żyć zastanawiamy się czy żyjemy dobrze. Postępujemy tak żeby to innym było wygodnie. To całe analizowanie jest toksyczne, rujnuje psychikę ale to już leży głęboko w nas i nie da się tego wyplenić. Pewnie to troche za poważnie brzmi bo raczej nie należysz do tych co nienawidzą świata ale wydaje mi się że wiem co czujesz i poprostu chciałam się tym z tobą podzielić :)
OdpowiedzUsuńTo miłe, na serio :)
Usuń